czwartek, 19 lipca 2012

Secound Dream



Momentalnie otworzyłam oczy i zerwałam się jak opętana. Znajdowałam się w moim pokoju, w mojej pięknej, wrzosowej sypialni z wielkimi oknami wychodzącymi na wschód i zachód. Siedziałam na stosie fioletowych jaśków, które pod wpływem mojego ciężaru przyjęły nieciekawe kształty. Niepewnie zeszłam z łóżka i poszłam w kierunku rozsuwanej szafy. Wewnątrz wszystko było w najlepszym porządku, zaczynało się od tych ulubionych ubrań a kończyło na tych, które nosiłam z przymusu. Przeczesałam ręką długie, blond włosy, niesfornie opadające na twarz. Otworzyłam okno na oścież. Słońce powoli wynurzało  się zza płachty rozświetlonych obłoczków, zapowiadając w ten sposób nowy dzień. Ptaki nieśmiało ćwierkały za oknem, budząc otulone letnim snem miasto . Usiadłam na parapecie i podciągnęłam nogi pod brodę. Miałam ogromny mętlik w głowie.. Co z wypadkiem, który mi się przytrafił? Co z mentorem, który biegł za mną między wymiarami? To nie wyglądało jak sen… było zbyt rzeczywiste, a z resztą… nie oglądałam tego z boku. Ja byłam w sercu tych wydarzeń. Dokładnie pamiętam chwilowy, ogromny ból.. Oddech Eltera na mojej twarzy.. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zauważyłam kobietę o delikatnej, prawie przeźroczystej cerze z blond włosami, które układały się w niewielkie loki. Smukła sylwetka, delikatne rysy.. duże, ciemnoniebieskie oczy, w których krył się strach i niepewność. Delektowałam się zapachem powietrza o poranku, widokiem na nieduży las, w którym jako dziecko uwielbiałam bawić się w chowanego. Niechętnie zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam w kierunku drzwi. Jak zwykle stare, dębowe drewno zaskrzypiało cichutko. Na palcach ruszyłam w kierunku schodów. Z dołu dobiegały codzienne odgłosy, czyli domownicy są na miejscu. Wzięłam głęboki oddech i zbiegłam po schodach. Tata siedział przy stole ze stertą papierów, nerwowo szukając jakiegoś dokumentu. Mama natomiast stała przy desce i prasowała mu koszulę. Kiedy tylko mnie zauważyli, oderwali się od swoich czynności.
- No cześć Zośku, dziwne, że tak wcześnie wstałaś – Zośka? Jaka Zośka? Zawsze chciałam mieć tak na imię, ale mam wrażenie.. – Zrób sobie kanapki, kupiłam ser, szynkę i boczek. No i chleb. – trochę zdębiała ruszyłam w kierunku kuchni. Zgodnie z rozkazem zrobiłam sobie śniadanko, poczym przegryzając kanapkę usiadłam przy stole.
- Mamooo, czy ostatnio nie wydarzyło się coś.. dziwnego? –  słowa niepewnie wychodziły z moich ust.
- Co masz na myśli? Dziwne może być to, że babcia dała Ci kieszonkowe. – przewróciłam oczami. Nie miała zbyt dobrego kontaktu z dziadkami.. Z matką też nie potrafiłam się dogadać. Często była w stosunku do mnie bezczelna, zbyt wiele razy jej słowa i czyny mnie zraniły, żebym mogła ponownie jej zaufać. Kochała wątpić w moje umiejętności i przekreślać marzenia. Gdybym odpuściła, zapewne nie szykowałabym się teraz na wyjazd do Londynu wraz z moją przyjaciółką, który zaplanowałyśmy dokładnie 4 lata temu. Marta jest starsza ode mnie o rok, początki naszej znajomości były wyjątkowo trudne, co niestety było spowodowane nadopiekuńczością moich rodziców. Przy każdej rozmowie obiecywałyśmy sobie, że będziemy dożyć do spełnienia naszych marzeń, nie zważając na przeszkody, które staną nam na drodze. Chciałyśmy w końcu być szczęśliwe, żyć pełnią życia, poznać ten niezwykle piękny, otaczający nas świat.. Wytrwałyśmy. Ja skończyłam liceum, ona technikum. Mamy w planach urządzić sobie gap year, przez ten czas przyzwyczaimy się do Anglii, oswoimy z językiem i znajdziemy pracę, a jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zostaniemy tam na studia i ułożymy sobie życie. Ta perspektywa trzymała mnie przy życiu. Czyli wypadek i jakiś mentor w białej kiecce, to jedynie wytwory mojej wyobraźni. Z uśmiechem na twarzy schrupałam ostatnią kanapkę i ruszyłam do mojego pokoju. Nad białym biurkiem wisiał liliowy kalendarz z końmi. Zdałam sobie sprawę, że jest już 25 czerwca, czyli dokładnie za dwa dni wylatujemy. Zdecydowanie przeraziła mnie ta informacja, dlatego czym prędzej ubrałam się , chwyciłam torebkę i wyszłam z domu rzucając rodzicom krótkie „Wychodzę!”. Na moje szczęście przyszłam na przystanek dokładnie w momencie, kiedy podjechał autobus. Postanowiłam wydać dzisiaj pieniądze przeznaczone na ciuchy. W centrum handlowym było wyjątkowo tłoczno, zapomniałam, że dziś sobota. Obskoczyłam parę sklepów i wybrałam ciekawe rzeczy. Po około trzech godzinach obładowana torbami przysiadłam na taborecie w jednej z kawiarni. Nie poznawałam sama siebie. Nigdy jeszcze nie dźwigałam tylu toreb z ciuchami na raz.. To wszystko wina wyjazdu. Podeszła do mnie młodziutka kelnerka z małym notesikiem. Zamówiłam Latte z karmelem, na spokojnie wypiłam i zapłaciłam za kawę. Niechętnie patrzyłam na perspektywę powrotu  autobusem, ale niestety nie posiadałam jeszcze własnego samochodu. Zrezygnowana ruszyłam w kierunku wyjścia, kiedy nagle poczułam blokadę między nogami i po chwili leżałam już z głową w torbie C&A. Winowajca zaczął przepraszać jak narwany, dopiero potem lekko się opanował i podniósł mnie z ziemi. Otrzepałam ręce i spojrzałam na niego z pod byka. Chłopak podniósł ręce w geście obronnym i uśmiechnął się cwaniacko.
- Proszę, nie zabijaj mnie przy pomocy tych pięknych oczek.
- Zastanowię się – warknęłam. Brunet zaśmiał się pod nosem. Miał ciekawy akcent, zapewne nie pochodził stąd. Oprócz tego był zabójczo przystojny.
- Francisco – wyciągnął rękę.
- Egh... sweterek! – rzuciłam się w kierunku seledynowego cuda, które leżało w lepkiej kałuży.
- Miło mi Cię poznać, sweterku – zaśmiał się dźwięcznie. Zdezorientowana zdałam sobie sprawę, że przed chwilą przedstawiłam się jako zszyta bawełna. Czułam, jak się rumienię.
- Ehm… Zośka – uśmiechnęłam się ciepło, jednak po chwili mina mi zrzedła – Super. Coca-Cola do sweterka gratis.
- Zośka? Czyli.. Sophie? Aj tam, wypierze się – śmieszniej podniósł jedną brew do góry.
- Nie jesteś stąd, prawda? Tu ciuchy same się nie piorą– na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- E… Jestem Francisco.
- Już to mówiłeś – zerknęłam na niego podejrzliwie. Na jego twarzy malował się szok, a w oczach tańczyły chochliki
- A... a no tak. No to widzę, że kochasz chłopców z akcentem - zarumieniłam się jeszcze bardziej. Po co ubierałam dzisiaj tę koszulkę ?!? - Może podrzucić Cię do domu? – po chwili wszystkie torby spoczywały bezpiecznie w jego rękach, więc głupio było mi odmówić. Uśmiechnęłam się niepewnie, a on to odwzajemnił.
- Jeżeli to nie będzie problemem.
- Żadnym. Ba, nawet przyjemnością. – uśmiechnęłam się szeroko i podreptałam razem z nowopoznanym ciachem.


***

Rozdział 2.. Czy chociaż oddaje to, jak się czujesz ?

Sophie

2 komentarze: