czwartek, 19 lipca 2012

Fourth Dream



Rano obudziłam się wyjątkowo wypoczęta, a kiedy ujrzałam promyki słońca starające się przedrzeć przez roletę, uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Przeciągnęłam się i wygrzebałam z pod mnóstwa jaśków i milutkiej pościeli. Wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki. Gorący prysznic działał rozluźniająco na mięśnie, czułam się błogo. Urządziłam sobie porządne SPA, żeby będąc w Londynie czuć się komfortowo na 1oo%. Po około godzinie, wypielęgnowana wyszłam z łazienki. Pościeliłam łóżko i ułożyłam poduszki. Zeszłam na dół w papciach, gdzie spotkałam matkę. Uśmiechnęła się do mnie i wręczyła mi mały rulonik.
- Tą są pieniądze na zakupy, musicie mieć jakieś jedzenie na drogę – rzuciła. – Ja wychodzę do pani Eli, będę wieczorem. Tata będzie po 2O.OO. – poczym wyszła. Chciałam mieć to z głowy i po godzinie byłam już z powrotem z kilkoma siatami żarcia. Teatralnie walnęłam się na kanapę i zaczęłam śpiewać „Payphone”, a następnie „Rolling In The Deep”. W końcu zrobiłam sobie tosty z serkiem i pomidorem. Wpadłam na pomysł, że mogłabym pobiegać trochę po lasku. Przebrałam się w dresy, wzięłam Beats’y i wyszłam z domu. Truchtałam sobie wsłuchana w piosenkę „Coldplay- Viva La Vida”, po pewnym czasie usłyszałam, jak ktoś krzyczy. Szybko odwróciłam się w kierunku źródła hałasu i zobaczyłam młodego mężczyznę, krótko ściętego. Wyszczerzył się do mnie w śnieżnobiałym uśmiechu i przytruchtał. Jak mniemam także wybrał się na bieganie.
- Świetnie śpiewasz – powiedział z uśmiechem, na co ja spiekłam raka.
- Aj… muszę nauczyć się nad tym panować.
- Daj spokój, nie warto przejmować się zdaniem innych – wziął łyk wody. – Chciałabyś może pobiegać razem ze mną? – spytał przyjaźnie.
- Pewnie – truchtaliśmy co najmniej 2 godziny, kiedy znalazłam się już blisko domu.
- Ja już muszę lecieć, dzięki za wspólne bieganie – uśmiechnęłam się uroczo.
- Ja bym to z chęcią powtórzył. Może jutro?
- Tak się składa, że wyjeżdżam..
- A rozumiem. Wakacyjny wypad ze znajomymi. A kiedy wracasz?
- Em… w tym sęk, że już raczej nie wrócę – spojrzała na niego smutno.
- Łe… beznadzieja. A już myślałem, że znalazłem sobie towarzyszkę. No nic. Życzę powodzenia, może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
- Może – uśmiechnęłam się i pobiegłam do domu. Od razu wzięłam szybki prysznic. Ughrt… gdyby ten facet nie kazał mi tak długo biegać, nie musiałabym kąpać się dwa razy. Przebrałam się w wygodny strój, a następnie zeszłam do kuchni i wychlałam pół soku pomarańczowego. Rozwaliłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Nie mam zielonego pojęcia, kiedy moje oczy się zamknęły, ale obudził mnie donośny dzwonek. Ledwo żywa wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku drzwi. Nie zdążyłam ich dobrze otworzyć, a już leżałam na ziemi, wcale nie za sprawą grawitacji. Zostałam przygnieciona przez kilka potężnych walizek, a na szczycie tego Mount Everestu leżała uhahana Martusia.
- Zosieeeeeek! Tęskniłam za Tobą Ty gruby gorylu – nie do końca kontaktowałam, dzięki bogu ta wariatka wyciągnęła mnie z pod tej sterty Koloseum Rzymskiego i przytuliła z całej siły. Brakowało mi jej cholernie, wiedziałam, że muszę szykować się na największe cyrki w historii.
Przygotowałyśmy nasze walizki, a torbę z laptopem postanowiłam mieć pod ręką, dlatego na spokojnie mogłyśmy z niego korzystać. Marta tak jak ja przebrała się w pidżamę i razem ułożyłyśmy się na łóżku. Ta foka dorwała się do laptopa i pierwsze co, to wpisała w Playlistę „One Direction”.
Ooo tak. To kiedyś było naszym największym marzeniem, żeby spotkać tych chłopców, lecz z wiekiemj nam przechodziło. Nigdy jednak nie byłyśmy jakimiś fankami, ceniłyśmy ich za pogodę ducha i naturalność. Oczywiście teraz, kiedy wyjeżdżamy do Londynu, łudzimy się cholernie, że może uda nam się poznać naszych idoli z przed paru lat. Obejrzałyśmy dwa filmy, potem poprzeglądałyśmy nasze wspólne zdjęcia.. Ile było przy tym śmiechu, nawet ciężko sobie wyobrazić. Usłyszałam dźwięk sms’a spojrzałam na wyświetlacz  „Nieznany numer”:„Hej piękna! I tylko mnie nie denerwuj! Co słychać u Ciebie? Już się stęskniłem.. Może zobaczymy się jutro? Francisco xoxo”. Bez namysłu odpisałam. „ Francisco, z wielką chęcią bym się z Tobą spotkała, tylko jutro o godzinie 11.20. mamy lot… Przykro mi bardzo. Sophie xx”.
- Czy ja o czymś nie wiem? – spytała z lekkim poirytowaniem w głosie. Głośno westchnęłam, poczym najdokładniej jak tylko potrafiłam opowiedziałam jej moje wczorajsze spotkanie z Francisco Lachowskim. Najpierw spojrzała na mnie jak na kretynkę, a potem wybuchła niepohamowanym śmiechem. Cała Marta. Z resztą, ja mam tak samo… nie oszukujmy się. Mamy identycznie zryte banie, wpadamy na identycznie posrane i niebezpieczne pomysły, które dzięki cudownemu Londynowi będziemy mogły wprowadzić w życie. Obgadałyśmy go trochę, Marta powiedziała, że muszę go koniecznie z nią zapoznać.
- Wyobrażasz sobie, że to już jutro? – Wymruczałam wtulona w jaśka.
- Czekałyśmy na to cztery lata… I udało się Zoś! Udało nam się – przytuliła mnie ciepło. – Couse… We’re going to London! – zaczęłyśmy piszczeć jak głupie i rzucać się poduszkami. Po chwili zadzwonił telefon. Był to Francisco. Marta znowu zaczęła się śmiać, ale wlepiłam jej jaśka w twarz.
- Halo?
- No cześć Sophie.
- Cześ Francisco! – ucieszyłam się, a spod poduszki dochodził głośny rechot.
- Przykro mi się zrobiło.. ale perspektywa tego, ze zobaczę Cię w przyszłym tygodniu od razu poprawiła mi humor.
- A no Ty przecież wracasz już niedługo!
- Noo, niedługo. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
- Hm.. przerażająca informacja – zaśmiał się głośno.
- Będę Waszym przewodnikiem. Pokażę wam, jak cudownie można żyć w Londynie! – obydwie zaczęłyśmy piszczeć.
- Nie mogę się już doczekać.
- Ja też nie. Francisco, w ogóle to jakim cudem Ty mówisz po polsku?
- A to musiał się jakiś cud zdarzyć?
- Nie.. tylko....
- Ciocia mi wpajała ten język od małego, dlatego potrafię się porozumieć jako-tako.
- Moim zdaniem świetnie mówisz. Dobra, Franiu, odezwiemy się do Ciebie
- Franiu?! Jaka Franiu?!
- Takie zdrobnienie, nie denerwuj się tak bo ci żyłka pęknie.
- Trzymajcie się śliczności, i uważać tam na siebie!
- Jasne! – odpowiedziałyśmy równo, co wywołało kolejny napad śmiechu.
 Nacisnęłam czerwoną słuchawkę, bo już nie było sensu straszyć biednego Frania. Usłyszałam wołanie rodziców z dołu. Spojrzałyśmy na siebie znacząco i zeszłyśmy na dół. Stał tam mój tata i obok mama.. Trzymali w ręce jakąś sporą teczkę i torebkę.
- Nadszedł ten czas, kiedy nasze dzieciątko wyfrunie z gniazda..
- Tato, daruj sobie.
- Kochamy Cię bardzo i jesteśmy z Ciebie dumni.. Nawet jeśli czasem tego nie okazujemy. – Czasem?! Serio czasem? Łzy spływały po moich policzkach. – A oto prezent, który zapewne niezwykle Wam się przyda, dziewczyny. Tata podał mi kartkę.. na której był wydruk… biała alfa romeo Giulietta. OMG!OMG!! WŁAŚNIE OTRZYMAŁAM SWÓJ WŁASNY SAMOCHÓD! WRESZCIE SIĘ DOCZEKAŁAM! Radość mnie rozpierała, byłam w tym momencie przeszczęśliwa. Rzuciłam się na Martę, która zaczęła mnie nosić na rękach, a potem dostałyśmy po kieliszku szampana i wszyscy wznieśliśmy toast za naszą przyszłość.
- Tato, a gdzie jest ten samochód?
- Czeka już w Londynie, w garażu pod waszym mieszkaniem. – wyściskałam i wycałowałam rodziców, porozmawialiśmy wszyscy razem dobrą godzinę, a potem stwierdziłyśmy, że czas iść spać. Na koniec chwilę potańczyłyśmy w pokoju, a potem każda jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko jest spakowane. Szczęśliwe nastawiłyśmy budzik na 6 rano i wtulone jak dwie najlepsze przyjaciółki odpłynęłyśmy do nieznanej krainy snów, pewne, że jutro nasze życie zrobi obrót o !8o stopni.






***
Oto i... 4! Jak Wam się podoba? Proszę, komentujcie :*
Sophie

2 komentarze: