niedziela, 29 lipca 2012

i'm dead.

Sophie jest na jakimś beznadziejnym, końskim obozie z 10-letnimi niemcami z ADHD.
Piszę w jej imieniu.. jest zdeczka podłamana tym wszystkim -,-
No cóż, wraca 14, módlmy się, żeby miała venę twórczą :))
Przeprasza Was bardzo i jest jej  przykro, bo tęskni za pisaniem...
Trzymajcie się :)
Martha

wtorek, 24 lipca 2012

Attention!

Wyjeżdżam teraz pod namioty na 3 dni, więc w najbliższym czasie nie dodam rozdziału.. gorzej, że po powrocie zostaje mi tylko jeden dzień do obozu.. :c
Nic nie obiecuję, ale dla moich kochanych czytelniczek postaram się coś stworzyć w czwartek :))
Proszę, bądźcie ze mną i nie przestawajcie śledzić bloga :)
Mam nadzieję, że niedługo grono czytelników się powiększy!



Wasza Sophie

poniedziałek, 23 lipca 2012

Sixth Dream



Music: Lemonade Mouth - Breakthrough


Coś zaczęło wyć tuż przy moim uchu. Zerwałam się jak szalona i przywaliłam pięścią w cholerny budzik. Usiadłam na łóżku i niechętnie przetarłam oczy. Była ósma, a dziś czekał nas wyjątkowo pracowity dzień. Zerknęłam do pokoju Marty, nadal słodko spała. Poszłam do łazienki, gdzie wzięłam długą kąpiel i umyłam włosy. Dzisiaj musiałam wyglądać ciekawie, dlatego użyłam odżywki wspomagającej kręcenie, wysuszyłam starannie włosy i miałam piękne, złociste loki. Cerę miałam bladą z delikatnymi rumieńcami, użyłam mascary, podkreśliłam usta pomadką i założyłam nowo nabyte ciuchy. Zadowolona ze swojego wyglądu, udałam się do kuchni, gdzie według internetowego przepisu przyrządziłam amerykańskie naleśniki z syropem klonowym. Kiedy kładłam pyszności na talerzu, ujrzałam w drzwiach roześmianą mordkę mojej przyjaciółki.
- Kocham, jak gotujesz. Darmowa wyżerka - po czym dorwała talerz z naleśnikami.
- Tiaa.. nie wiedziałam, że prowadzę fundację charytatywną. - uśmiechnęłam się szeroko, na co Marta zmroziła mnie wzrokiem.
- No to jak, najpierw szukamy pracy, a potem.. idziemy do kina na horror? - mówiła w międzyczasie przeżuwając.
- Horror zawsze spoko.
- Dobra, to ja idę się ubrać, a Ty plebsie czekaj pod drzwiami.
- Jasne menelu. - po jakiś dwudziestu minutach wyszłyśmy z mieszkania. Najpierw postanowiłyśmy iść do spożywczaka, gdzie szukają jedynie jednej osoby. Potem udałyśmy się do księgarni, sklepu z ciuchami, baru, Mc'Donalda, KFC, biura nieruchomości, biura nianiek, sklepu muzycznego.. Wszystko na nic. Podłamane zmierzałyśmy w kierunku samochodu, kiedy nagle moje oczy przykuł bar po drugiej stronie. Było to sławetne "Nandos". Pociągnęłam Martę za rękę, ta nie protestowała. Podeszłam do szyby, gdzie dosłownie przed chwilą kelnerka wywiesiła karteczkę z napisem: " Poszukujemy dwóch kelnerów". To jakiś żart? Od kiedy to w Nandosie są miejsca pracy? Spojrzałam na Martę znacząco.. Nie wierzyłyśmy w swoje szczęście. Czym prędzej wparowałyśmy do środka i poprosiłyśmy menadżera o rozmowę. Podszedł do nas wysoki mężczyzna przy kości, z miłym wyrazem twarzy. Dogadaliśmy się w sprawie pracy, okazało się, że przed chwilą dwóch pracowników zostało zwolnionych, i "kto pierwszy ten lepszy". Zadowolone podpisałyśmy dokumenty i od jutra miałyśmy zaczynać. Szczęśliwe jak nigdy zmierzałyśmy w kierunku samochodu, cały czas rozmawiając o nowej pracy. Dojechałyśmy do mieszkania, gdzie lekko się odświeżyłam, po czym weszłam na twarzy, a to, co zobaczyłam, wywołało wielki uśmiech na moich ustach. Na stole stały dwa słoiki od majonezu, w których tak naprawdę znajdował się waniliowy budyń. Już od dawna planowałyśmy robić sobie jaja z ludzi. Marta siedziała ze zmarszczonym czołem przy laptopie.
- Co jest? - spytałam.
- Eh no nic.. te najfajniesze sale są zapchane po brzegi, została nam taka mniejsza , a seans zaczyna się dopiero o 21.30. I jest tylko 7 miejsc zajętych.
- No dobra, rezerwuj.
- Na pewno?
- Na pewno. Będzie fajnie, zobaczysz. - podeszłam do niej i ucałowałam w policzek. Miałyśmy jeszcze dwie godziny do wyjścia, postanowiłyśmy się przez ten czas zdrzemnąć. Jednak nie dane było mi odpocząć, ponieważ mój sen przerwał dzwonek do drzwi. 
- Martaa... otwórz.- głupek udawał, że śpi. Zczołgałam się z łóżka i podreptałam w kierunku drzwi. Kto niby miałby tu przychodzić? Otworzyłam drzwi na oścież, aż kopara mi opadła. Stał tam Francesco z jakiś wyjątkowo przystojnym blondynem.
- Francesco?! - nie zdążyłam nic więcej powiedzieć, bo chłopak zdążył mnie wziąć na ręce i mocno przytulić.
- Też miło Cię widzieć, nawet nie wiesz, jak się stęskniłem - po chwili miałam znów grunt pod nogami.
- Co Ty tu robisz?! Miałeś być dopiero w przyszłym tygodniu...
- Niby tak, ale ciotka postanowiła wyjechać, a my już nie chcieliśmy jej zawadzać. - mruknęłam ciche "aha", a po chwili coś sobie uświadomiłam.
- A skąd Ty znasz mój adres? - chłopak zaśmiał się głośno - aa.. niech zgadnę. Moi rodzice? - kiwnął twierdząco głową. Przypomniało mi się, że dalej stoją przed drzwiami, i nadal nie mam zielonego pojęcia, kim jest ten blondyn. Wpuściłam ich do środka i zaprosiłam do salonu.
- Może przedstawisz mi swojego kolegę?
- Ach.. no tak. Przepraszam. Sophie, Chad. Chad, Sophie - uścisnęliśmy się przyjaźnie. - A gdzie Twoja współlokatorka?
- Odsypia. Dzisiaj miałyśmy naprawdę ciężki dzień.. - opowiedziałam im w skrócie, co się dzisiaj wydarzyło. - A zaraz wybieramy się do kina.
- Na "Szubienicę?". Ten taki horror?
- Dokładnie - odpowiedziałam zdziwiona. Chłopcy spojrzeli na siebie i wybuchli głośnym śmiechem.
- Na którą?


- 21.30. - wybuchli jeszcze gorszym rechotem, a w drzwiach usłyszeliśmy głośne chrząknięcie. Czupryna Marty wyglądała jakby przeszło przez nią Tri-State. Kiedy zauważyła chłopców, wytrzeszczyła oczy i zarumieniła się.
- Chłopcy, to jest właśnie Martha - i tak się zaczęła godzinna pogaducha. Okazało się, że chłopcy idą na ten sam film i przyszli, żeby nas na niego zabrać. Kiedy usłyszeli o naszych żartach związanych z majonezem, przewrócili tylko oczami i powiedzieli, że jesteśmy najsłodszymi wariatkami jakie kiedykolwiek widzieli. Do kina pojechaliśmy samochodem Francesco, szpaner z niego niezły. Znaleźliśmy się w ogromnym centrum handlowym, gdzie przed seansem poszliśmy do KFC po dwa kubełki. Wszystko przemyciliśmy w mojej torbie, najgorzej było podczas sprawdzania biletów, kiedy to wszystko zaczęło parować, a zapach skrzydełek unosił się w powietrzu. Jednak dzięki maślanym oczkom, które zrobił Francesco do pracownicy, udało nam się przemknąć. Zajęliśmy nasze miejsca. Ja usiadłam z prawej strony Marty, obok mnie Franci, a z drugiej strony Chad. Zaczął się seans. Chłopcy co chwilę straszyli nas, wtedy my wybuchałyśmy śmiechem. Po pewnym czasie zauważyłyśmy, że do sali weszło pięć osób. Było niestety zbyt ciemno, żebyśmy mogli dostrzec ich twarze. Usiedli dwa rzędy niżej, pod nami. Spojrzałam na Martę znaczącą, a ta wygrzebała z torby dwa słoiki po majonezie. W momencie, kiedy nastała cisza, było słychać pyknięcie odkręcanych słoików, co wywołało rechoty naszym przyjaciół, i looknięcie piątki osób. Albo mi się zdawało, albo również usłyszałam stłumiony śmiech dochodzący stamtąd. Co chwila Franci zabierał mi słoik i wyżerał mój pyszny pudding waniliowy, na co ja uderzałam go po głowie i zabierałam z powrotem moją własność. W pewnym momencie nastała kolejna cisza.. wszyscy czekaliśmy w napięciu na moment, kiedy się coś wydarzy, jednak normalnie pojawiła się twarz bohatera, na co wszyscy odetchnęli z ulgą. Spojrzeliśmy na siebie uspakajająco i po chwili na ekran wpadł zmutowany trup. Chłopcy aż podskoczyli w fotelach, a my oczywiście, zamiast zacząć piszczeć, wpadłyśmy w niepohamowany śmiech, który rozbrzmiewał teraz po całej sali. Chwyciłam się za brzuch, myśląc, że zaraz się uduszę.. wszystko byłoby w porządku, gdyby nie to, że łyżeczka Marty poszybowała hen w górę i tyle ją widziałyśmy. Spojrzałyśmy po sobie i tłumiąc śmiech próbowałyśmy dostrzec metalowego sztućca. Po chwili ekran rozbłysł i ujrzałyśmy błyśnięcie na brązowej czuprynie jednego z nieznajomych. Chad też to zauważył, i zaczął kłaść się ze śmiechu. Po chwili wszyscy leżeliśmy pod fotelami wydając z siebie nienormalne dźwięki, starając się nie wybuchnąć śmiechem. Po chwili na sali rozległ się wrzask.
- Zdejmij to ze mnie! Zdejmij to do cholery. - i nieziemskie śmiechy, przez które nie dałam rady wytrzymać i też zaczęłam ryczeć. Wszyscy na sali brechtali w najlepsze prócz jednego, który wyraźnie był spanikowany i miał łzy w oczach.
- Niech mi to ktoś wyciągnie, zaplątało się! - i jeszcze większy łach. Postanowiłam pomóc biedakowi, wyglądał na naprawdę przerażonego. Przeskoczyłam nad Marthą i potknęłam się o coś wielkiego. Była to prawdopodobnie głowa Francesco. Zbiegłam po schodach i ponownie pokonałam "tor przeszkód" składający się z czterech ciał. Podeszłam do chłopaka tłumiąc śmiech.
- Nie panikuj, już Ci to wyciągam - przestał się szarpać chwycił mnie za ramiona i poddał się próbie wyzwolenia łyżeczki z jego włosów. Po chwili udało mi się. Ba, usunęłam nawet część budyniu. Chłopak spojrzał na mnie z wdzięcznością. Po chwili coś we mnie zaskoczyło. O fuck. O god. O lamo. To był Liam Payn.. ten Liam. Nie dałam po sobie nic poznać, uśmiechnęłam się lekko i zgadałam nieśmiało.
- Przepraszam najmocniej, moja przyjaciółka ma... niekontrolowane ruchy.- Spojrzałam na górę na puste fotele.
- Ważne, że mnie uratowałaś. Nie wiem, jak Ci dziękować. - w tym momencie wydobył się ryk z ekranu, chwyciłam chłopaka za rękę, a ten ku mojemu olbrzymiemu zdziwieniu przytulił mnie. Trochę zmieszana oderwałam się od niego i udawałam, że nic się nie wydarzyło.
- Ej, towarzystwo, koniec przedstawienia! - krzyknęłam. Po chwili wszyscy stali już na nogach, z załzawionymi od śmiechu oczami. Wróciłam na swoje miejsce. Nawet nie zdążyłam dobrze tyłka posadzić, a już światło się zapaliło. Burdel był nie do opisania. Najgorsze, że wszędzie ściekał budyń, a na fotelach leżały kości po skrzydełkach. Spojrzałam z przerażeniem w oczach na przyjaciół.
- Zmywamy się. - po chwili już staliśmy przy drzwiach, rzuciłam ostatnie spojrzenie na chłopaków... prawdopodobnie widzę ich pierwszy i ostatni raz. Wszyscy patrzyli na mnie z zaciekawieniem, jednak w tym momencie poczułam, jak ktoś mnie ciągnie za rękę.
- Więcej. Nie. Idę. Z. Wami. Na. Żaden. Pieprzony. Horror. - powiedziałam idąc wzdłuż ulicy. - Martuś, zdajesz sobie sprawę, w kogo wycelowałaś łyżeczką z "majonezem"? - spojrzała na mnie ze zdziwioną miną. Westchnęłam głośno i machnęłam na nią ręką. Pomyślałam sobie, że powiem jej to na spokojnie w domu, bo jeszcze mi tutaj na zawał padnie albo wskoczy pod samochód z poczucia winy. Franci i Chad odprowadzili nas do domu. Byłam padnięta, dlatego walnęłam się prosto na łóżko, nie powiedziałam nawet "dobranoc" ani "pocałuj mnie w dupę". Odpłynęłam...






***
So.. what? :D


Sophie

Fifth Dream

Muzyka: Cher Lloyd - Grow Up

Przetarłam niechętnie oczy. Marta leżała uczepiona moich pleców jak małpa klatki. Było jakoś podejrzanie jasno. Chwyciłam za telefon i spojrzałam na zegarek.. 7.1O. Odłożyłam go z powrotem na półkę i zamknęłam oczy, jednak po chwili do mnie dotarło.Fuck. Zaspałyśmy! Zerwałam się z łóżka zrzucając przy okazji Martę, która zaczęła kląć pod nosem.
- Wstawaj, Ibizo. Jest dziesięć po siódmej! – i wtedy się zaczęło. Dzięki bogu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jedna poleciała do dolnej łazienki, druga do górnej. Przed tym zdążyłam obudzić zdezorientowanych rodziców. Tata stał już przyszykowany, czekały go trzy godziny za kółkiem. Otworzyłam lodówkę, wszyscy wciągali, co popadnie. Później męczyliśmy się z walizkami. Jeszcze raz rzuciłam okiem na dom i ponownie przytuliłam mamę, która miała łzy w oczach. Nadal miałam co do niej mieszane uczucia, a właśnie moje marzenie o wyrwaniu się z domu zaczęło się spełniać. Nawet jeśli była nieznośna... to nadal była moją mamą i to raczej nie była kwestia intencji, tylko podejścia. Weszliśmy do samochodu i już znacznie spokojniejsi zmierzaliśmy na lotnisko. Obydwie z Martą miałyśmy słuchawki na uszach, byłyśmy pogrążone we własnych myślach. Tylko tata musiał cały czas być w skupieniu. Zrobiło mi się troszkę głupio, dlatego postanowiłam do niego zagadać,
- Tato, dlaczego Ty się nie obudziłeś? – denniejszego pytania nie było...
- W nocy prąd wysiadł, dlatego zegarki nie działały, a telefon Marty nie naładował się.
- Świetnie. Jak się spóźnimy...
- Jadę najszybciej, jak potrafię – napotkałam jego wzrok w lusterku i uśmiechnęłam się blado. - Kochanie... - zaczął - obiecaj mi, że będziesz o siebie dbać. Ja... ja wiem, że.. od dłuższego czasu nie możemy znaleźć wspólnego języka.. i chciałem.. chciałem Cię przeprosić. Za to, że nie wspierałem Ciebie w trudnych chwilach, nie potrafiłem postawić się na Twoim miejscu i postarać się pomóc.. Zawaliłem sprawę. Wybacz mi. - łzy pociekły mi po policzkach. Nie spodziewałam się tak głębokich słów od taty.
- Kocham Cię tato, i wybaczam. - Te trzy godziny dłużyły się w nieskończoność. Wreszcie słuchając ulubionej piosenki już po raz dziesiąty, ujrzałam wielką tablicę z napisem „Poznań”. Amen. Niedługo potem byliśmy na lotnisku. Tata pomógł nam z bagażami, wbiegliśmy na styk. Ostatni raz spojrzałam na mojego cudownego przyjaciela. Jednego jestem pewna, że dzisiaj wiele łez zostało wylanych., Przytuliłam się do niego, okazując mu w ten sposób, jak bardzo go kocham… Nie wiem, kiedy przeszłyśmy przez kontrolę, ani  kiedy wsiadłyśmy do samolotu. To wszystko było dla nas tak nierealne. Zajęłyśmy już nasze miejsca, a obok mnie usiadła ekscentryczna, starsza pani. Marta wyciągnęła laptopa z mojej torby i włączyła "Mario". Przechodziła jeden level dobre 30 minut, mrucząc coś pod nosem. Przewróciłam oczami i zabrałam jej komputer, przez co ludek znowu stracił życie, i na wyświetlaczu pojawiło się wielkie 20..19...18.... I nagle usłyszałam wrzask.
- Boże święty, ona uruchomiła bombę! - zaczęła drzeć się starsza pani. Pasażerowie wpadli w panikę, a po chwili do przedziału wleciał kapitan. Kobieta wskazała na mnie palcem i uciekła do toalety. Zamurowało mnie, nie wiedziałam, co zrobić. Podszedł do mnie pilot i spojrzał na ekran laptopa, po czym głośno westchnął, zrobił "facepalma" i powiedział do mikrofonu.- Drodzy pasażerowie, proszę się uspokoić. To nie żadna bomba, tylko platformówka się ładuje. Przepraszam za kłopot, a panią - machnął ręką na panikarę wyglądającą zza drzwi - proszę o powtórne zajęcie miejsca - uśmiechnął się do mnie uroczo i wrócił do kabiny. Lot minął nam bez większych przygód, no może prócz tego, że starsza pani została oblana przez Martę sokiem z grejpfruta i coś czuję, że nie był to wypadek... W końcu doczekałyśmy się. Z uśmiechem na twarzy wysiadłyśmy z samolotu, gdzie od razu zostałyśmy zmoczone przez deszcz. Razem z Martą chwyciłyśmy się za ręce i tańczyłyśmy nasz dziki taniec szczęścia. Ludzie patrzyli na nas, jakbyśmy uciekły z psychiatryka. A niech się idą dąsać gdzie indziej! Radość nas rozpierała, serce uradowane biło dziesięć razy szybciej, banan na twarzy urósł dwukrotnie, a w oczach rozbłysły iskierki. LONDYN WITA DWIE ZAJEBISTE LASENCJE!!! JUUUUHUUUU! Poszłyśmy po bagaże, a następnie rozweselone wsiadłyśmy do jednej z taksówek. Podałam ulicę, na której znajdowało się nasze lokum, które oczywiście było kolejnym prezentem od rodziców. Całe w skowronkach wlepiłyśmy nosy w szyby i podziwiałyśmy widoki. Po jakiś 30 minutach kierowca zatrzymał się przed fioletową kamienicą... Urzekła mnie od razu. Spojrzałyśmy na siebie znacząco. Trochę zajęło nam wczołganie bagaży na samą górę, ale po chwili przekręcałyśmy już kluczyk w drzwiach.
- No to chwila prawdy, plebsie - wyszczerzyła się Marta.
- Jasne, ten lepszy pokój zajmuję ja! - wrzasnęłam w momencie, kiedy drzwi się otworzyły. Wparowałysmy do środka napawając się widokiem małej, otwartej kuchni, z dwoma ogromnymi oknami; salonem, gdzie stała wygodna, fioletowa kanapa, telewizor i szafeczki. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu na drzwiach były delikatnie wygrawerowane imiona. Marta wleciała do swojego pokoju, który znajdował się najbliżej kuchni. Ja natomiast zmierzałam w kierunku drzwi, na których z daleka widziałam już delikatny napis "Sophie". Uchyliłam je niepewnie. Moim oczom ukazał się przytulny, błękitny pokój, taki, o jakim marzyłam. Walnęłam się na łóżko, po czym wyciągnęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do rodziców. Podziękowałam im serdecznie za wynajęcie dekoratorów i za cudowne mieszkanie. Marta wparowała do mojego pokoju oczarowana, wyrwała mi smartfona, zaczęła płakać do słuchawki i dziękować rodzicom. Zapomniałam kompletnie o tym, że w garażu, 1oo metrów od nas znajduję się moja piękna, nowiutka Alfa Romeo. Ustaliłyśmy, że wpierw rozejrzymy się po mieszkaniu, rozpakujemy rzeczy, a potem wybierzemy się na jazdę próbną. Tak też zrobiłyśmy. Rozpakowywanie zajęło nam około 4 godziny, później udekorowałyśmy trochę nasz zakątek i przygotowałyśmy obiad. Byłam cała podekscytowana. Marcioch to zauważył i rzucił we mnie kością bo skrzydełku.
- Debilu jeden! - wydarłam się.
- Hahahahahahah... spoko meen, widzę, że już nie możesz doczekać się spotkania ze swoją lubą - mówiła przeżuwając sałatę.
- Ty króliku lepiej przeżuwaj dokładnie tę sałatę, bo Ci się w brzuchu zakorzeni - zmroziłam ją wzrokiem.
- Ty mnie tu nie pouczaj, bo jak pies je, to nie szczeka, bo mu z pyska ucieka mopsie - przełknęłam głośno ziemniaka i spojrzałam na nią spod byka. Po chwili włożyłyśmy talerze do zmywarki, wzięłyśmy torebki i wyszłyśmy z mieszkania. Powoli się ściemniało, a deszcz przestał padać. Przeszłyśmy na drugą stronę, gdzie znajdowały się garaże. nacisnęłam pilot, a po chwili wielka, biała brama zaczęła się zwijać do góry. Naszym oczom ukazało się białe, lśniące cudeńko. Pisnęłyśmy głośno i wleciałyśmy do samochodu. Usiadłam za kierownicą, a Marta męczyła się z pasem. Przejechałam ręką po skórzanej kierownicy, dokładnie oglądając każdy piksel wnętrza samochodu. Obczajałyśmy schowki, lusterka, gadżety, ustawiłyśmy stacje radiowe, pogrzebałyśmy trochę w ustawieniach i samochód był gotowy do jazdy. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a silnik cichutko odpalił. Marta co chwila rzucała komentarze typu: " Nie zabij mnie", "Uważaj, żeby Ci jakiś King Kong nie wyskoczył"... "Kiedy Ty na to prawko zdałaś?!".. eh.. nie ma to jak najbliżsi Cię wspierają... Pojeździłyśmy troszkę po Londynie, na szczęście bak był pełen. Robiłam sobie jaja z Martucha udając, że hamulce nie działają, albo kierownica nie kontaktuje.
Kiedy zatrzymałam auto, Marta wyleciała z samochodu i zaczęła "całować ziemię". Przewróciłam oczami i wjechałam do garażu. Weszłyśmy do mieszkania. Szczerze powiedziawszy pokochałam je od pierwszego wejrzenia. Rodzice naprawdę przyłożyli się do tego, żeby było nam tu dobrze. Moja przyjaciółka grzebała w lodówie, a ja w tym czasie rozwaliłam się na kanapie i włączyłam ITV. Brunetka przyniosła chrupki i szejki. W telewizji leciała akurat jakaś amerykańska komedia. Na szczęście przyzwyczaiłyśmy się już do oglądania filmów z angielskim lektorem, bo byłaby jedna wielka porażka. Postanowiłyśmy jutro znaleźć tymczasową pracę. Ogólnie plany na najbliższą przyszłość zapowiadają się dość ciekawie. Jeśli chodzi o job, najpierw znajdziemy sobie coś w miarę stałego, jako zabezpieczenie. W między czasie będziemy latać po kastingach do reklam, teledysków, zdjęć itp. Oprócz tego niedługo jest kasting do X-Factora, w którym mam zamiar wziąć udział. Ludzie mówią, że mam prześliczny głos.. zobaczymy, ile w tym prawdy. Po chwili uświadomiłam sobie, że ze zmęczenia marudziłam pod nosem. Marta patrzyła na mnie jak na dziwoląga, a potem wrzasnęła.
- Zajmuję łazienkę!!!
- Niee... będziesz siedziała tam godzinę, plis.. daj mi tylko umyć zęby i zapidżamić się - zrobiłam oczy ze Shreka.
- Dla mnie to możesz się płaszczyć tak cały czas. - rzuciłam w nią poduszką, a potem poszłam to toalety. Uwinęłam się szybko i już po chwili leżałam pod pierzyną. Wzięłam notebooka i weszłam na facebooka. Popisałam z paroma, co to ciekawi nagle, jak mi się żyje. Napisałam mail'a do Oli, zamknęłam lapka i wrzasnęłam do Marty:
- Brudnych snów o Twoim Niallku, kozo. I nie zapomnij zgasić światła w kuchni - Po chwili doszła odpowiedź:
- Nie martw się ćwoku, ja już sobie poradzę. Karaluchy pod poduchy.
- A szczypawki do zabawki - wymruczałam przez sen...





***
I oto osiągnęliśmy to :D Proszę państwa, 5 rozdział...
Nie jest źle :D

czwartek, 19 lipca 2012

Fourth Dream



Rano obudziłam się wyjątkowo wypoczęta, a kiedy ujrzałam promyki słońca starające się przedrzeć przez roletę, uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Przeciągnęłam się i wygrzebałam z pod mnóstwa jaśków i milutkiej pościeli. Wzięłam ciuchy i poszłam do łazienki. Gorący prysznic działał rozluźniająco na mięśnie, czułam się błogo. Urządziłam sobie porządne SPA, żeby będąc w Londynie czuć się komfortowo na 1oo%. Po około godzinie, wypielęgnowana wyszłam z łazienki. Pościeliłam łóżko i ułożyłam poduszki. Zeszłam na dół w papciach, gdzie spotkałam matkę. Uśmiechnęła się do mnie i wręczyła mi mały rulonik.
- Tą są pieniądze na zakupy, musicie mieć jakieś jedzenie na drogę – rzuciła. – Ja wychodzę do pani Eli, będę wieczorem. Tata będzie po 2O.OO. – poczym wyszła. Chciałam mieć to z głowy i po godzinie byłam już z powrotem z kilkoma siatami żarcia. Teatralnie walnęłam się na kanapę i zaczęłam śpiewać „Payphone”, a następnie „Rolling In The Deep”. W końcu zrobiłam sobie tosty z serkiem i pomidorem. Wpadłam na pomysł, że mogłabym pobiegać trochę po lasku. Przebrałam się w dresy, wzięłam Beats’y i wyszłam z domu. Truchtałam sobie wsłuchana w piosenkę „Coldplay- Viva La Vida”, po pewnym czasie usłyszałam, jak ktoś krzyczy. Szybko odwróciłam się w kierunku źródła hałasu i zobaczyłam młodego mężczyznę, krótko ściętego. Wyszczerzył się do mnie w śnieżnobiałym uśmiechu i przytruchtał. Jak mniemam także wybrał się na bieganie.
- Świetnie śpiewasz – powiedział z uśmiechem, na co ja spiekłam raka.
- Aj… muszę nauczyć się nad tym panować.
- Daj spokój, nie warto przejmować się zdaniem innych – wziął łyk wody. – Chciałabyś może pobiegać razem ze mną? – spytał przyjaźnie.
- Pewnie – truchtaliśmy co najmniej 2 godziny, kiedy znalazłam się już blisko domu.
- Ja już muszę lecieć, dzięki za wspólne bieganie – uśmiechnęłam się uroczo.
- Ja bym to z chęcią powtórzył. Może jutro?
- Tak się składa, że wyjeżdżam..
- A rozumiem. Wakacyjny wypad ze znajomymi. A kiedy wracasz?
- Em… w tym sęk, że już raczej nie wrócę – spojrzała na niego smutno.
- Łe… beznadzieja. A już myślałem, że znalazłem sobie towarzyszkę. No nic. Życzę powodzenia, może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
- Może – uśmiechnęłam się i pobiegłam do domu. Od razu wzięłam szybki prysznic. Ughrt… gdyby ten facet nie kazał mi tak długo biegać, nie musiałabym kąpać się dwa razy. Przebrałam się w wygodny strój, a następnie zeszłam do kuchni i wychlałam pół soku pomarańczowego. Rozwaliłam się na kanapie i włączyłam telewizor. Nie mam zielonego pojęcia, kiedy moje oczy się zamknęły, ale obudził mnie donośny dzwonek. Ledwo żywa wstałam z kanapy i ruszyłam w kierunku drzwi. Nie zdążyłam ich dobrze otworzyć, a już leżałam na ziemi, wcale nie za sprawą grawitacji. Zostałam przygnieciona przez kilka potężnych walizek, a na szczycie tego Mount Everestu leżała uhahana Martusia.
- Zosieeeeeek! Tęskniłam za Tobą Ty gruby gorylu – nie do końca kontaktowałam, dzięki bogu ta wariatka wyciągnęła mnie z pod tej sterty Koloseum Rzymskiego i przytuliła z całej siły. Brakowało mi jej cholernie, wiedziałam, że muszę szykować się na największe cyrki w historii.
Przygotowałyśmy nasze walizki, a torbę z laptopem postanowiłam mieć pod ręką, dlatego na spokojnie mogłyśmy z niego korzystać. Marta tak jak ja przebrała się w pidżamę i razem ułożyłyśmy się na łóżku. Ta foka dorwała się do laptopa i pierwsze co, to wpisała w Playlistę „One Direction”.
Ooo tak. To kiedyś było naszym największym marzeniem, żeby spotkać tych chłopców, lecz z wiekiemj nam przechodziło. Nigdy jednak nie byłyśmy jakimiś fankami, ceniłyśmy ich za pogodę ducha i naturalność. Oczywiście teraz, kiedy wyjeżdżamy do Londynu, łudzimy się cholernie, że może uda nam się poznać naszych idoli z przed paru lat. Obejrzałyśmy dwa filmy, potem poprzeglądałyśmy nasze wspólne zdjęcia.. Ile było przy tym śmiechu, nawet ciężko sobie wyobrazić. Usłyszałam dźwięk sms’a spojrzałam na wyświetlacz  „Nieznany numer”:„Hej piękna! I tylko mnie nie denerwuj! Co słychać u Ciebie? Już się stęskniłem.. Może zobaczymy się jutro? Francisco xoxo”. Bez namysłu odpisałam. „ Francisco, z wielką chęcią bym się z Tobą spotkała, tylko jutro o godzinie 11.20. mamy lot… Przykro mi bardzo. Sophie xx”.
- Czy ja o czymś nie wiem? – spytała z lekkim poirytowaniem w głosie. Głośno westchnęłam, poczym najdokładniej jak tylko potrafiłam opowiedziałam jej moje wczorajsze spotkanie z Francisco Lachowskim. Najpierw spojrzała na mnie jak na kretynkę, a potem wybuchła niepohamowanym śmiechem. Cała Marta. Z resztą, ja mam tak samo… nie oszukujmy się. Mamy identycznie zryte banie, wpadamy na identycznie posrane i niebezpieczne pomysły, które dzięki cudownemu Londynowi będziemy mogły wprowadzić w życie. Obgadałyśmy go trochę, Marta powiedziała, że muszę go koniecznie z nią zapoznać.
- Wyobrażasz sobie, że to już jutro? – Wymruczałam wtulona w jaśka.
- Czekałyśmy na to cztery lata… I udało się Zoś! Udało nam się – przytuliła mnie ciepło. – Couse… We’re going to London! – zaczęłyśmy piszczeć jak głupie i rzucać się poduszkami. Po chwili zadzwonił telefon. Był to Francisco. Marta znowu zaczęła się śmiać, ale wlepiłam jej jaśka w twarz.
- Halo?
- No cześć Sophie.
- Cześ Francisco! – ucieszyłam się, a spod poduszki dochodził głośny rechot.
- Przykro mi się zrobiło.. ale perspektywa tego, ze zobaczę Cię w przyszłym tygodniu od razu poprawiła mi humor.
- A no Ty przecież wracasz już niedługo!
- Noo, niedługo. Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz.
- Hm.. przerażająca informacja – zaśmiał się głośno.
- Będę Waszym przewodnikiem. Pokażę wam, jak cudownie można żyć w Londynie! – obydwie zaczęłyśmy piszczeć.
- Nie mogę się już doczekać.
- Ja też nie. Francisco, w ogóle to jakim cudem Ty mówisz po polsku?
- A to musiał się jakiś cud zdarzyć?
- Nie.. tylko....
- Ciocia mi wpajała ten język od małego, dlatego potrafię się porozumieć jako-tako.
- Moim zdaniem świetnie mówisz. Dobra, Franiu, odezwiemy się do Ciebie
- Franiu?! Jaka Franiu?!
- Takie zdrobnienie, nie denerwuj się tak bo ci żyłka pęknie.
- Trzymajcie się śliczności, i uważać tam na siebie!
- Jasne! – odpowiedziałyśmy równo, co wywołało kolejny napad śmiechu.
 Nacisnęłam czerwoną słuchawkę, bo już nie było sensu straszyć biednego Frania. Usłyszałam wołanie rodziców z dołu. Spojrzałyśmy na siebie znacząco i zeszłyśmy na dół. Stał tam mój tata i obok mama.. Trzymali w ręce jakąś sporą teczkę i torebkę.
- Nadszedł ten czas, kiedy nasze dzieciątko wyfrunie z gniazda..
- Tato, daruj sobie.
- Kochamy Cię bardzo i jesteśmy z Ciebie dumni.. Nawet jeśli czasem tego nie okazujemy. – Czasem?! Serio czasem? Łzy spływały po moich policzkach. – A oto prezent, który zapewne niezwykle Wam się przyda, dziewczyny. Tata podał mi kartkę.. na której był wydruk… biała alfa romeo Giulietta. OMG!OMG!! WŁAŚNIE OTRZYMAŁAM SWÓJ WŁASNY SAMOCHÓD! WRESZCIE SIĘ DOCZEKAŁAM! Radość mnie rozpierała, byłam w tym momencie przeszczęśliwa. Rzuciłam się na Martę, która zaczęła mnie nosić na rękach, a potem dostałyśmy po kieliszku szampana i wszyscy wznieśliśmy toast za naszą przyszłość.
- Tato, a gdzie jest ten samochód?
- Czeka już w Londynie, w garażu pod waszym mieszkaniem. – wyściskałam i wycałowałam rodziców, porozmawialiśmy wszyscy razem dobrą godzinę, a potem stwierdziłyśmy, że czas iść spać. Na koniec chwilę potańczyłyśmy w pokoju, a potem każda jeszcze raz sprawdziła, czy wszystko jest spakowane. Szczęśliwe nastawiłyśmy budzik na 6 rano i wtulone jak dwie najlepsze przyjaciółki odpłynęłyśmy do nieznanej krainy snów, pewne, że jutro nasze życie zrobi obrót o !8o stopni.






***
Oto i... 4! Jak Wam się podoba? Proszę, komentujcie :*
Sophie

Third Dream


Pogrążeni w rozmowie szliśmy w kierunku samochodu Francisco. Naprawdę równy z niego gość. Co chwilę wybuchałam śmiechem, miał niezwykłe poczucie humoru. Po kilku minutach zatrzymaliśmy się przed Porshe Panarema. O mój boże. Spojrzałam tylko pytająco na chłopaka, ten się uśmiechnął i otworzył mi drzwi do tego cudeńka. Wpakowałam się do środka i zapięłam pasy. Nie mogłam nadziwić się, z jaką dokładnością został zrobiony ten samochód. Francisco schował zakupy i usiadł za kierownicą. Droga do domu minęła nam niezwykle szybko, dlatego zaproponowałam brunetowi kawę. W domu na szczęście nie było rodziców, czego się najbardziej obawiałam. Mama zapewne jest na zakupach, a tata w firmie.
- Czuj się jak u siebie. Co chcesz do picia? –  oparł się o lodówkę, wyglądał seksownie.
- Hm.. kawę? – chwyciłam dwa ładne kubki z flagą brytyjską i wstawiłam pod Express.
- To może opowiesz mi troszkę więcej o sobie? – przerwałam ciszę.
- Hm.. nie jestem pewien, czy znasz się trochę na modelingu – spojrzał spod swoich długich rzęs.
- Niespecjalnie.. ale nawijaj – podałam mu kubek z kawą.
- Jestem modelem już od 2009 roku, mieszkam w Wielkiej Brytanii, ale ze względu na to, że mam ciocię w Polsce, to przyleciałem tutaj na 2 tygodnie. Co do Twojego obeznania w świecie mody… Mogłabyś się trochę zainteresować.
- No dzięki – burknęłam.
- Nie nie nie..przepraszam, to nie tak miało zabrzmieć. Masz bardzo fajny styl, chodzi raczej o jakieś castingi na modelkę.
- Oj nie.. urodą to ja nie grzeszę.
- Chcesz mnie zdenerwować? – podniósł jedną brew do góry, co wyglądało wyjątkowo komicznie. W tym momencie zadzwonił telefon. Franci jednym zwinnym ruchem wyciągnął go z kieszeni spodni, poczym nacisnął zieloną słuchawkę.
- Okey… ehem.. o fuck. I.. I understand. Give me ten minutes. Bye. – rozłączył się.
- Coś nie tak? – spytałam, upijając kolejny łyk kawy.
- Wybacz, najmocniej Cię przepraszam, ale muszę uciekać. Tacie zepsuł się samochód i prosi, żebym podjechał po niego do mechanika. Jest nieźle wkurzony. – był zakłopotany.
- Nie ma problemu, doskonale Cię rozumiem..- przed oczami stanęła mi wkurzona matka.
- Dziękuję bardzo za kawę, niedługo się zobaczymy. – puścił do mnie oczko – A. I tak nie masz wyjścia, bo wiem, gdzie mieszkasz, i znam Twój numer – spojrzałam pytająco a ten skinął głową na lodówkę, na której wisiały numery telefonów i piny. Świetnie. Mamuśka mogłaby zacząć brać leki przeciw sklerozie. Francisco podszedł do mnie i delikatnie przytulił. Przepięknie pachniał. Odprowadziłam go do drzwi i pomachałam, kiedy odjeżdżał. Cała w skowronkach zaniosłam pół H&M na górę i wyciągnęłam wszystkie rzeczy. Pobiegłam do piwnicy, skąd wyciągnęłam dwie duże walizki, plecak podróżny i torbę. Wszystko idealnie spakowałam, zapełniłam nową kosmetyczkę, naładowałam lustrzankę, wzięłam zapasową ładowarkę i zostawiłam miejsce na laptopa. Sprawdziłam jeszcze na mojej wcześniejszej liście, czy aby na pewno wszystko mam, kiedy odpowiedź w mojej głowie była twierdząca, posprzątałam pokój i poszłam do łazienki wziąć odprężającą kąpiel. Leżałam w wannie około pół godziny, a kiedy woda zrobiła się letnia i piana całkowicie zniknęła, niechętnie wyszłam na puszysty dywanik. Przebrałam się w wygodne dresy, włosy przetarłam jedynie ręcznikiem, żeby były naturalnie kręcone. Usłyszałam dzwonek telefonu, na spokojnie wyszłam z łazienki i chwyciłam mojego smartfona. Dzwonił nie kto inny, tylko Marta, która dobijała się już co najmniej ze… 2o razy?
- No siema piękna – wyszczerzyłam się do słuchawki
- CZEMU TY DO CHOLERY NIE ODBIERASZ TELEFONÓW!? JA TU UMIERAM ZE ZNIECIERPLIWIENIA POKRAKO JEDNA! – nie mogłam powstrzymać prychnięcia. – DOBRA, DOBRA. Ten się śmieje, co się śmieje ostatni. Jestem u Ciebie jutro o.. 16.OO z całą ciężarówką walizek i Jacka Daniels’a!
- To mi się podoba. Ja już jestem nawet spakowana, krzywizno.
- Ano widzisz ja też. No prawie. – co ten głupek znowu narobił. Uśmiech nie schodził mi z twarzy. – Byłaś na zakupkach?
- Ano widzisz byłam, byłam i poznałam słodkiego modela – podkreśliłam ostanie słowo.
- Modela?! Jezu! Jaki?! Piękny? Wysoki? Włosy? Ogólnie? Sześciopaczek? No gadaj że! – trajkotała jak moja sąsiadka.
- Jutro wszystkiego się dowiesz, Bożenko – zaśmiałam się głośno.
- Nie nazywaj mnie jak tę tam spróchniałą plotkarę!
- No dobra, dobra. Czekam na Ciebie jutro. Mam już przyszykowane bilety, sprawdź jeszcze ofiaro czy wszystko masz, żebym nie musiała się za Ciebie wstydzić.
- I vice. Dobra, lecę dopchać tę walichę. Buźki pedałku :*
- Kopki w dupki, zboczeńcu :*.- Kocham tę kretynkę, bez niej nie dałabym rady zatamować smutku. Ja byłam wyczerpanym I-Phonem, a ona moją ładowarką. Zeszłam na dół, matka już się krzątała po kuchni, taty jeszcze nie było. Spojrzałyśmy tylko na siebie i bez słowa każda poszła w swoją stronę. Ja akurat zmierzałam w kierunku lodówki, z której wyciągnęłam masło orzechowe, mleko , a z zamrażarki banana. Wszystko pięknie razem zmieszałam, i w ten sposób miałam pysznego Shake’a. Z ochotą wypiłam cały kubek i jak na uczynną córeczkę przyniosłam mamie także. Siedziała właśnie przed telewizorem i oglądała jakiś 1951351959159135050 odcinek serialu. Postawiłam przed nią Shake’a i uśmiechnęłam się blado. Burknęła coś pod nosem, a ja już z troszkę gorszym humorkiem wróciłam do kuchni, skąd wzięłam czekoladę i uciekłam do swojego pokoju.
Rozwaliłam się na łóżku z laptopem na nogach i Beats’ami na uszach. Szybko zerknęłam na facebooka, a następnie na youtube, gdzie zalogowałam się i sprawdzałam stan moich cover’ów. Mają się całkiem nieźle. Niektóre mają już ponad 6k wyświetleń, co mnie cieszy, ale uśmiech na mojej twarzy wywołują przede wszystkim urocze komentarze. Puściłam jeden cover, „Wish You Were Here”i patrzyłam na filmik, który nagrywałam z pomocą przyjaciółek. Siedzę sobie na oklep na Zimbadu, który jeszcze do niedawna był moim kochanym konikiem. Niestety ze względu na wyjazd, po 5 latach razem, przyszedł czas na rozłąkę. Kiedy tylko o tym wspomnę, serce pęka mi na kawałeczki. Był moim cudownym przyjacielem, który odwodził mnie od złych pomysłów i pomagał zapomnieć o przykrej rzeczywistości. Teraz.. już prawdopodobnie więcej go nie zobaczę. Przetarłam łzę, która ściekała mi po policzku i wpisałam w Google: Francisco model. O fuck. Francisco Lachowski, jeden z najpopularniejszych modeli świata, obiekt westchnień wielu pań. No nieźle. Szczęście się chyba do mnie uśmiechnęło, bo moim kumplem jest młody bóg. Przyznam, jest nieźle przystojny, ale mogę go traktować najwyżej jako przyjaciela. Warto by było na nowo poszerzyć ich grono.. Jedna z moich przyjaciółek, Ola, wyjechała na studia do Szwajcarii, utrzymujemy kontakt, ale to już nie to samo. Druga to Julka, wyjechała do Stanów i kontakt się urwał. Niestety , życie płata różne figle, ale nic nie dzieje się przypadkiem – mam Martę. Zamknęłam laptopa i odłożyłam na biurko. Wiedziałam, że jutro czeka mnie ciężki dzień, dlatego umyłam zęby i poszłam na dół po szklankę z wodą. W kuchni zobaczyłam przykry widok, co spowodowało łzy w moich oczach. Cały Shake, którego przygotowałam dla mamy natłuszczał teraz rury w zlewie. Wielkim haustem wypiłam wodę, poczym udałam się z powrotem do sypialni. Mijając po drodze tatę powiedziałam tylko „Hej tato i dobranoc”.   Wskoczyłam pod pierzynę i zgasiłam lampkę nocną. Po chwili zmęczenie wzięło górę i odpłynęłam w objęciach Morfeusza.




***
Trzeci... z dedykacją dla mojej kochanej Marty - najcudowniejszej wariatki jaką kiedykolwiek poznałam ♥

Secound Dream



Momentalnie otworzyłam oczy i zerwałam się jak opętana. Znajdowałam się w moim pokoju, w mojej pięknej, wrzosowej sypialni z wielkimi oknami wychodzącymi na wschód i zachód. Siedziałam na stosie fioletowych jaśków, które pod wpływem mojego ciężaru przyjęły nieciekawe kształty. Niepewnie zeszłam z łóżka i poszłam w kierunku rozsuwanej szafy. Wewnątrz wszystko było w najlepszym porządku, zaczynało się od tych ulubionych ubrań a kończyło na tych, które nosiłam z przymusu. Przeczesałam ręką długie, blond włosy, niesfornie opadające na twarz. Otworzyłam okno na oścież. Słońce powoli wynurzało  się zza płachty rozświetlonych obłoczków, zapowiadając w ten sposób nowy dzień. Ptaki nieśmiało ćwierkały za oknem, budząc otulone letnim snem miasto . Usiadłam na parapecie i podciągnęłam nogi pod brodę. Miałam ogromny mętlik w głowie.. Co z wypadkiem, który mi się przytrafił? Co z mentorem, który biegł za mną między wymiarami? To nie wyglądało jak sen… było zbyt rzeczywiste, a z resztą… nie oglądałam tego z boku. Ja byłam w sercu tych wydarzeń. Dokładnie pamiętam chwilowy, ogromny ból.. Oddech Eltera na mojej twarzy.. Spojrzałam na swoje odbicie w lustrze. Zauważyłam kobietę o delikatnej, prawie przeźroczystej cerze z blond włosami, które układały się w niewielkie loki. Smukła sylwetka, delikatne rysy.. duże, ciemnoniebieskie oczy, w których krył się strach i niepewność. Delektowałam się zapachem powietrza o poranku, widokiem na nieduży las, w którym jako dziecko uwielbiałam bawić się w chowanego. Niechętnie zeskoczyłam z parapetu i ruszyłam w kierunku drzwi. Jak zwykle stare, dębowe drewno zaskrzypiało cichutko. Na palcach ruszyłam w kierunku schodów. Z dołu dobiegały codzienne odgłosy, czyli domownicy są na miejscu. Wzięłam głęboki oddech i zbiegłam po schodach. Tata siedział przy stole ze stertą papierów, nerwowo szukając jakiegoś dokumentu. Mama natomiast stała przy desce i prasowała mu koszulę. Kiedy tylko mnie zauważyli, oderwali się od swoich czynności.
- No cześć Zośku, dziwne, że tak wcześnie wstałaś – Zośka? Jaka Zośka? Zawsze chciałam mieć tak na imię, ale mam wrażenie.. – Zrób sobie kanapki, kupiłam ser, szynkę i boczek. No i chleb. – trochę zdębiała ruszyłam w kierunku kuchni. Zgodnie z rozkazem zrobiłam sobie śniadanko, poczym przegryzając kanapkę usiadłam przy stole.
- Mamooo, czy ostatnio nie wydarzyło się coś.. dziwnego? –  słowa niepewnie wychodziły z moich ust.
- Co masz na myśli? Dziwne może być to, że babcia dała Ci kieszonkowe. – przewróciłam oczami. Nie miała zbyt dobrego kontaktu z dziadkami.. Z matką też nie potrafiłam się dogadać. Często była w stosunku do mnie bezczelna, zbyt wiele razy jej słowa i czyny mnie zraniły, żebym mogła ponownie jej zaufać. Kochała wątpić w moje umiejętności i przekreślać marzenia. Gdybym odpuściła, zapewne nie szykowałabym się teraz na wyjazd do Londynu wraz z moją przyjaciółką, który zaplanowałyśmy dokładnie 4 lata temu. Marta jest starsza ode mnie o rok, początki naszej znajomości były wyjątkowo trudne, co niestety było spowodowane nadopiekuńczością moich rodziców. Przy każdej rozmowie obiecywałyśmy sobie, że będziemy dożyć do spełnienia naszych marzeń, nie zważając na przeszkody, które staną nam na drodze. Chciałyśmy w końcu być szczęśliwe, żyć pełnią życia, poznać ten niezwykle piękny, otaczający nas świat.. Wytrwałyśmy. Ja skończyłam liceum, ona technikum. Mamy w planach urządzić sobie gap year, przez ten czas przyzwyczaimy się do Anglii, oswoimy z językiem i znajdziemy pracę, a jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, zostaniemy tam na studia i ułożymy sobie życie. Ta perspektywa trzymała mnie przy życiu. Czyli wypadek i jakiś mentor w białej kiecce, to jedynie wytwory mojej wyobraźni. Z uśmiechem na twarzy schrupałam ostatnią kanapkę i ruszyłam do mojego pokoju. Nad białym biurkiem wisiał liliowy kalendarz z końmi. Zdałam sobie sprawę, że jest już 25 czerwca, czyli dokładnie za dwa dni wylatujemy. Zdecydowanie przeraziła mnie ta informacja, dlatego czym prędzej ubrałam się , chwyciłam torebkę i wyszłam z domu rzucając rodzicom krótkie „Wychodzę!”. Na moje szczęście przyszłam na przystanek dokładnie w momencie, kiedy podjechał autobus. Postanowiłam wydać dzisiaj pieniądze przeznaczone na ciuchy. W centrum handlowym było wyjątkowo tłoczno, zapomniałam, że dziś sobota. Obskoczyłam parę sklepów i wybrałam ciekawe rzeczy. Po około trzech godzinach obładowana torbami przysiadłam na taborecie w jednej z kawiarni. Nie poznawałam sama siebie. Nigdy jeszcze nie dźwigałam tylu toreb z ciuchami na raz.. To wszystko wina wyjazdu. Podeszła do mnie młodziutka kelnerka z małym notesikiem. Zamówiłam Latte z karmelem, na spokojnie wypiłam i zapłaciłam za kawę. Niechętnie patrzyłam na perspektywę powrotu  autobusem, ale niestety nie posiadałam jeszcze własnego samochodu. Zrezygnowana ruszyłam w kierunku wyjścia, kiedy nagle poczułam blokadę między nogami i po chwili leżałam już z głową w torbie C&A. Winowajca zaczął przepraszać jak narwany, dopiero potem lekko się opanował i podniósł mnie z ziemi. Otrzepałam ręce i spojrzałam na niego z pod byka. Chłopak podniósł ręce w geście obronnym i uśmiechnął się cwaniacko.
- Proszę, nie zabijaj mnie przy pomocy tych pięknych oczek.
- Zastanowię się – warknęłam. Brunet zaśmiał się pod nosem. Miał ciekawy akcent, zapewne nie pochodził stąd. Oprócz tego był zabójczo przystojny.
- Francisco – wyciągnął rękę.
- Egh... sweterek! – rzuciłam się w kierunku seledynowego cuda, które leżało w lepkiej kałuży.
- Miło mi Cię poznać, sweterku – zaśmiał się dźwięcznie. Zdezorientowana zdałam sobie sprawę, że przed chwilą przedstawiłam się jako zszyta bawełna. Czułam, jak się rumienię.
- Ehm… Zośka – uśmiechnęłam się ciepło, jednak po chwili mina mi zrzedła – Super. Coca-Cola do sweterka gratis.
- Zośka? Czyli.. Sophie? Aj tam, wypierze się – śmieszniej podniósł jedną brew do góry.
- Nie jesteś stąd, prawda? Tu ciuchy same się nie piorą– na jego twarzy pojawiło się zdziwienie.
- E… Jestem Francisco.
- Już to mówiłeś – zerknęłam na niego podejrzliwie. Na jego twarzy malował się szok, a w oczach tańczyły chochliki
- A... a no tak. No to widzę, że kochasz chłopców z akcentem - zarumieniłam się jeszcze bardziej. Po co ubierałam dzisiaj tę koszulkę ?!? - Może podrzucić Cię do domu? – po chwili wszystkie torby spoczywały bezpiecznie w jego rękach, więc głupio było mi odmówić. Uśmiechnęłam się niepewnie, a on to odwzajemnił.
- Jeżeli to nie będzie problemem.
- Żadnym. Ba, nawet przyjemnością. – uśmiechnęłam się szeroko i podreptałam razem z nowopoznanym ciachem.


***

Rozdział 2.. Czy chociaż oddaje to, jak się czujesz ?

Sophie

poniedziałek, 16 lipca 2012

First Dream



Do moich uszu doszedł ledwo słyszalny śpiew ptaków.. W mojej głowie szumiało jak podczas szkwału na środku jeziora. Musnęłam opuszkami palców coś miękkiego, na czym leżałam. Niepewnie otworzyłam oczy. Wszędzie było biało, żadnych ścian, żadnych wzniesień. Biel. Speszona i zdezorientowana oparłam się na łokciach. Spojrzałam na miękki puszek, na którym siedziałam. Biały mech? Ewidentnie… Niepewnie wstałam. Ku mojemu zdziwieniu nie czułam bólu.. Zaraz. Ja nie czułam nic.  Ktoś położył dłoń na moim ramieniu.
- Witaj, Sophie.. Miło wreszcie ujrzeć błękit Twoich oczu – przede mną stał dość niespotykany mężczyzna. Wyglądał wyjątkowo młodo, dobrze zbudowany i niezwykle przystojny, przepasany jedynie białą chustą. – Zdezorientowanie na Twojej twarzy świadczy o tym, że nie wiesz, kim jestem, czy o tym, gdzie się znajdujesz – kontynuował melodyjnym głosem. Nadal patrzyłam na niego z lekko rozchylonymi wargami, a w moich oczach zapewne malował się szok – Rozumiem, że i to i to. Otóż znajdujesz się tak jakby.. między wymiarami, a spowodowane jest to tym, że wpadłaś pod samochód. Ja nazywam się Eltor i jestem Twoim mentorem.. Pomogę Ci przejść na drugą stronę – uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął w moją stronę rękę. Przeprowadzić na drugą stronę? Czyli, że do nieba? Albo do pieprzonego piekła?! O nie, w życiu. Ja się tak łatwo nie poddam, nie mam zamiaru umierać! Nie teraz! Za wcześnie. Chwyciłam się za serce, jedynie poczułam tam cichą, niewidoczną pustkę. To nie dzieje się naprawdę.. to zły sen! Zły sen, z którego muszę się obudzić.  Cofnęłam się do tyłu. Eltor spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
- Nie mam zamiaru się poddać, będę walczyć o życie – odwróciłam się i ile sił biegłam w przed siebie. Nie czułam nic. Płynęłam po tym mchu, zdawało mi się, że nie ruszam się z miejsca. Usłyszałam za sobą melodyjny dźwięk Eltora.
- Moja droga, stąd nie ma drogi ucieczki… Uwierz mi, nie ma takiej potrzeby. – powiedział z lekkim poirytowaniem w głosie. Nie słuchałam go. Biegłam ile sił w nogach. Zaczęłam intensywnie myśleć o tym,  jak wrócić do rzeczywistości. Co zrobić… potrzebuję… potrzebuję  jakiegoś przejścia.. drogi.. Nagle moim oczom ukazał się niewielki, drewniany mostek. Bez zastanowienia wbiegłam na deski i czym prędzej przeskoczyłam na drugą stronę. Usłyszałam za sobą krzyk Eltora
- Sophie! Zatrzymaj się! Muszę Ci wszystko wyjaśnić! - Tuż przede mną biały mech zaczął się zapadać, a ziemia pękać na kawałeczki. Wszystko wpadało w rozciągającą się przede mną czarną otchłań. Spojrzałam na Eltora, na którego twarzy malował się smutek i zniecierpliwienie.
- Ja nie chcę umierać! – wydarłam się
- I nie umrzesz! – nagle z czarnej otchłani zaczęły wydobywać się różne kojące dźwięki, przepiękne krajobrazy malowały mi się przed oczami. Moją nogę musnął mały króliczek, tuż obok stanął potężny, biały koń z długą, falistą grzywą.  „Przeżyj z nami przygodę.. Zburz mury monotonni.. chodź do nas, a zobaczysz, czym jest prawdziwe, cudowne życie” Po tych słowach nad wielką, czarną przepaścią wyrosła kwiecista ścieżka, uniesiona na tle cudownego krajobrazu. Przy moich nogach położył się biały rumak, dając mi tym samym znak, żebym wsiadła na jego grzbiet. Długo nie trzeba mnie było prosić. Po chwili szłam już przez kwiecistą dróżkę otoczona pięknymi ptaszkami, motylami i innymi niezwykłymi stworzeniami. Daleko za mną słyszałam jeszcze krzyki Eltora: „ Wróć do rzeczywistości! Nie rób tego!” Jednak było już za późno. Kusząca propozycja przerwania monotonii i szansa na zmianę życia przeważyły. Przeszłam przez wielką, złocistą bramę obrośniętą winoroślom. Później niezwykły blask wziął mnie w swoje objęcia i powtórnie odpłynęłam do nieznanego mi miejsca…

***
No i mamy rozdział 1... Co o tym myślicie drodzy czytelnicy?
Sophie.

@dreamscometruem


Prologue


Music: Ron Pope - A Drop In The Ocean


Słońce powoli chowało się za wysokimi budynkami, leniwie rzucając ostatnie promyki.  Zastanawiałam się nad sensem życia.. Nad monotonią, która mnie przytłacza. Wszystko widzę w szarych barwach.. Mało kto potrafi mnie rozbawić. Męczy mnie to niespełnienie. Wiem, że chciałabym dokonać niezwykłego, ale tu nasuwa się pytanie… Czego? Wtedy od razu mi się odechciewa. W tym roku matura, zapowiada się mól stresu, brak czasu dla przyjaciół i rozrywki, ślęczenie przy książkach 24/7, krzyki matki, z którą nie chcę mieć do czynienia… Nie rozumie mnie ani mojej pasji.. Ma gdzieś moje talenty i marzenia. Dla niej liczy się nauka i to, ile kasy dostanie od ojca. Nie potrafi rozmawiać na inny temat bez podniesienia głosu. Wolę zamknąć się w pokoju ze słuchawkami w uszach i marzyć, co by było gdyby.. Niektórzy by powiedzieli, to zamiast siedzieć i śnić rusz dupę i dąż do ich spełnienia.. Ale to wcale nie jest takie proste, jak większości się wydaje. Skrywają swoje lęki pod maską pewności i porywczości, a tak naprawdę sami w życiu nie ruszyliby tyłka i nie oderwali się od bezpiecznej codzienności. Mało interesowały mnie łzy spływające po policzkach.. byłam w czarnej dupie. W zawszonej Polsce, gdzie nie mam szans rozwinąć skrzydeł, a nawet jeśli, to szybko mi je podetną. Wlekłam się ulicami Wrocławia, pogrążona w myślach. W środku buzował wielki gól, który miał ochotę wyskoczyć i wrzasnąć: „Kurwaaaaa!!!! Ja chcę zacząć żyć!”. Przetarłam dłonią mokre policzki i wpatrywałam się w granatowe trampki. Muzyka w słuchawkach wyła na całego, co mnie w pewnym sensie uspakajało… Czułam się jakbym szła przez pogrążone w podobnym smutku miasto, będąca tą największą ofiarą parszywej monotonii. Oczy miałam zamroczone, raz sznurowadła pojawiały się a raz znikały.. Zobaczyłam pod nogami biało-czarne pasy. Szłam przeskakując z jednego na drugi. Ostatnia łza pociekła razem z przerażającym piskiem, który nie był fragmentem muzyki z odtwarzacza. Później otaczała mnie jedynie ciemna otchłań rozpaczy…

***
Opowiadanie o znanym boysbandzie "One Direction".
Mam nadzieję, że opowiadanie będzie zabawne, ale momentami wzruszające..


liczę na to z całego serca..
Sophie

@dreamscometruem