poniedziałek, 23 lipca 2012

Fifth Dream

Muzyka: Cher Lloyd - Grow Up

Przetarłam niechętnie oczy. Marta leżała uczepiona moich pleców jak małpa klatki. Było jakoś podejrzanie jasno. Chwyciłam za telefon i spojrzałam na zegarek.. 7.1O. Odłożyłam go z powrotem na półkę i zamknęłam oczy, jednak po chwili do mnie dotarło.Fuck. Zaspałyśmy! Zerwałam się z łóżka zrzucając przy okazji Martę, która zaczęła kląć pod nosem.
- Wstawaj, Ibizo. Jest dziesięć po siódmej! – i wtedy się zaczęło. Dzięki bogu wszystko było dopięte na ostatni guzik. Jedna poleciała do dolnej łazienki, druga do górnej. Przed tym zdążyłam obudzić zdezorientowanych rodziców. Tata stał już przyszykowany, czekały go trzy godziny za kółkiem. Otworzyłam lodówkę, wszyscy wciągali, co popadnie. Później męczyliśmy się z walizkami. Jeszcze raz rzuciłam okiem na dom i ponownie przytuliłam mamę, która miała łzy w oczach. Nadal miałam co do niej mieszane uczucia, a właśnie moje marzenie o wyrwaniu się z domu zaczęło się spełniać. Nawet jeśli była nieznośna... to nadal była moją mamą i to raczej nie była kwestia intencji, tylko podejścia. Weszliśmy do samochodu i już znacznie spokojniejsi zmierzaliśmy na lotnisko. Obydwie z Martą miałyśmy słuchawki na uszach, byłyśmy pogrążone we własnych myślach. Tylko tata musiał cały czas być w skupieniu. Zrobiło mi się troszkę głupio, dlatego postanowiłam do niego zagadać,
- Tato, dlaczego Ty się nie obudziłeś? – denniejszego pytania nie było...
- W nocy prąd wysiadł, dlatego zegarki nie działały, a telefon Marty nie naładował się.
- Świetnie. Jak się spóźnimy...
- Jadę najszybciej, jak potrafię – napotkałam jego wzrok w lusterku i uśmiechnęłam się blado. - Kochanie... - zaczął - obiecaj mi, że będziesz o siebie dbać. Ja... ja wiem, że.. od dłuższego czasu nie możemy znaleźć wspólnego języka.. i chciałem.. chciałem Cię przeprosić. Za to, że nie wspierałem Ciebie w trudnych chwilach, nie potrafiłem postawić się na Twoim miejscu i postarać się pomóc.. Zawaliłem sprawę. Wybacz mi. - łzy pociekły mi po policzkach. Nie spodziewałam się tak głębokich słów od taty.
- Kocham Cię tato, i wybaczam. - Te trzy godziny dłużyły się w nieskończoność. Wreszcie słuchając ulubionej piosenki już po raz dziesiąty, ujrzałam wielką tablicę z napisem „Poznań”. Amen. Niedługo potem byliśmy na lotnisku. Tata pomógł nam z bagażami, wbiegliśmy na styk. Ostatni raz spojrzałam na mojego cudownego przyjaciela. Jednego jestem pewna, że dzisiaj wiele łez zostało wylanych., Przytuliłam się do niego, okazując mu w ten sposób, jak bardzo go kocham… Nie wiem, kiedy przeszłyśmy przez kontrolę, ani  kiedy wsiadłyśmy do samolotu. To wszystko było dla nas tak nierealne. Zajęłyśmy już nasze miejsca, a obok mnie usiadła ekscentryczna, starsza pani. Marta wyciągnęła laptopa z mojej torby i włączyła "Mario". Przechodziła jeden level dobre 30 minut, mrucząc coś pod nosem. Przewróciłam oczami i zabrałam jej komputer, przez co ludek znowu stracił życie, i na wyświetlaczu pojawiło się wielkie 20..19...18.... I nagle usłyszałam wrzask.
- Boże święty, ona uruchomiła bombę! - zaczęła drzeć się starsza pani. Pasażerowie wpadli w panikę, a po chwili do przedziału wleciał kapitan. Kobieta wskazała na mnie palcem i uciekła do toalety. Zamurowało mnie, nie wiedziałam, co zrobić. Podszedł do mnie pilot i spojrzał na ekran laptopa, po czym głośno westchnął, zrobił "facepalma" i powiedział do mikrofonu.- Drodzy pasażerowie, proszę się uspokoić. To nie żadna bomba, tylko platformówka się ładuje. Przepraszam za kłopot, a panią - machnął ręką na panikarę wyglądającą zza drzwi - proszę o powtórne zajęcie miejsca - uśmiechnął się do mnie uroczo i wrócił do kabiny. Lot minął nam bez większych przygód, no może prócz tego, że starsza pani została oblana przez Martę sokiem z grejpfruta i coś czuję, że nie był to wypadek... W końcu doczekałyśmy się. Z uśmiechem na twarzy wysiadłyśmy z samolotu, gdzie od razu zostałyśmy zmoczone przez deszcz. Razem z Martą chwyciłyśmy się za ręce i tańczyłyśmy nasz dziki taniec szczęścia. Ludzie patrzyli na nas, jakbyśmy uciekły z psychiatryka. A niech się idą dąsać gdzie indziej! Radość nas rozpierała, serce uradowane biło dziesięć razy szybciej, banan na twarzy urósł dwukrotnie, a w oczach rozbłysły iskierki. LONDYN WITA DWIE ZAJEBISTE LASENCJE!!! JUUUUHUUUU! Poszłyśmy po bagaże, a następnie rozweselone wsiadłyśmy do jednej z taksówek. Podałam ulicę, na której znajdowało się nasze lokum, które oczywiście było kolejnym prezentem od rodziców. Całe w skowronkach wlepiłyśmy nosy w szyby i podziwiałyśmy widoki. Po jakiś 30 minutach kierowca zatrzymał się przed fioletową kamienicą... Urzekła mnie od razu. Spojrzałyśmy na siebie znacząco. Trochę zajęło nam wczołganie bagaży na samą górę, ale po chwili przekręcałyśmy już kluczyk w drzwiach.
- No to chwila prawdy, plebsie - wyszczerzyła się Marta.
- Jasne, ten lepszy pokój zajmuję ja! - wrzasnęłam w momencie, kiedy drzwi się otworzyły. Wparowałysmy do środka napawając się widokiem małej, otwartej kuchni, z dwoma ogromnymi oknami; salonem, gdzie stała wygodna, fioletowa kanapa, telewizor i szafeczki. Ku naszemu ogromnemu zdziwieniu na drzwiach były delikatnie wygrawerowane imiona. Marta wleciała do swojego pokoju, który znajdował się najbliżej kuchni. Ja natomiast zmierzałam w kierunku drzwi, na których z daleka widziałam już delikatny napis "Sophie". Uchyliłam je niepewnie. Moim oczom ukazał się przytulny, błękitny pokój, taki, o jakim marzyłam. Walnęłam się na łóżko, po czym wyciągnęłam z kieszeni telefon i zadzwoniłam do rodziców. Podziękowałam im serdecznie za wynajęcie dekoratorów i za cudowne mieszkanie. Marta wparowała do mojego pokoju oczarowana, wyrwała mi smartfona, zaczęła płakać do słuchawki i dziękować rodzicom. Zapomniałam kompletnie o tym, że w garażu, 1oo metrów od nas znajduję się moja piękna, nowiutka Alfa Romeo. Ustaliłyśmy, że wpierw rozejrzymy się po mieszkaniu, rozpakujemy rzeczy, a potem wybierzemy się na jazdę próbną. Tak też zrobiłyśmy. Rozpakowywanie zajęło nam około 4 godziny, później udekorowałyśmy trochę nasz zakątek i przygotowałyśmy obiad. Byłam cała podekscytowana. Marcioch to zauważył i rzucił we mnie kością bo skrzydełku.
- Debilu jeden! - wydarłam się.
- Hahahahahahah... spoko meen, widzę, że już nie możesz doczekać się spotkania ze swoją lubą - mówiła przeżuwając sałatę.
- Ty króliku lepiej przeżuwaj dokładnie tę sałatę, bo Ci się w brzuchu zakorzeni - zmroziłam ją wzrokiem.
- Ty mnie tu nie pouczaj, bo jak pies je, to nie szczeka, bo mu z pyska ucieka mopsie - przełknęłam głośno ziemniaka i spojrzałam na nią spod byka. Po chwili włożyłyśmy talerze do zmywarki, wzięłyśmy torebki i wyszłyśmy z mieszkania. Powoli się ściemniało, a deszcz przestał padać. Przeszłyśmy na drugą stronę, gdzie znajdowały się garaże. nacisnęłam pilot, a po chwili wielka, biała brama zaczęła się zwijać do góry. Naszym oczom ukazało się białe, lśniące cudeńko. Pisnęłyśmy głośno i wleciałyśmy do samochodu. Usiadłam za kierownicą, a Marta męczyła się z pasem. Przejechałam ręką po skórzanej kierownicy, dokładnie oglądając każdy piksel wnętrza samochodu. Obczajałyśmy schowki, lusterka, gadżety, ustawiłyśmy stacje radiowe, pogrzebałyśmy trochę w ustawieniach i samochód był gotowy do jazdy. Przekręciłam kluczyk w stacyjce, a silnik cichutko odpalił. Marta co chwila rzucała komentarze typu: " Nie zabij mnie", "Uważaj, żeby Ci jakiś King Kong nie wyskoczył"... "Kiedy Ty na to prawko zdałaś?!".. eh.. nie ma to jak najbliżsi Cię wspierają... Pojeździłyśmy troszkę po Londynie, na szczęście bak był pełen. Robiłam sobie jaja z Martucha udając, że hamulce nie działają, albo kierownica nie kontaktuje.
Kiedy zatrzymałam auto, Marta wyleciała z samochodu i zaczęła "całować ziemię". Przewróciłam oczami i wjechałam do garażu. Weszłyśmy do mieszkania. Szczerze powiedziawszy pokochałam je od pierwszego wejrzenia. Rodzice naprawdę przyłożyli się do tego, żeby było nam tu dobrze. Moja przyjaciółka grzebała w lodówie, a ja w tym czasie rozwaliłam się na kanapie i włączyłam ITV. Brunetka przyniosła chrupki i szejki. W telewizji leciała akurat jakaś amerykańska komedia. Na szczęście przyzwyczaiłyśmy się już do oglądania filmów z angielskim lektorem, bo byłaby jedna wielka porażka. Postanowiłyśmy jutro znaleźć tymczasową pracę. Ogólnie plany na najbliższą przyszłość zapowiadają się dość ciekawie. Jeśli chodzi o job, najpierw znajdziemy sobie coś w miarę stałego, jako zabezpieczenie. W między czasie będziemy latać po kastingach do reklam, teledysków, zdjęć itp. Oprócz tego niedługo jest kasting do X-Factora, w którym mam zamiar wziąć udział. Ludzie mówią, że mam prześliczny głos.. zobaczymy, ile w tym prawdy. Po chwili uświadomiłam sobie, że ze zmęczenia marudziłam pod nosem. Marta patrzyła na mnie jak na dziwoląga, a potem wrzasnęła.
- Zajmuję łazienkę!!!
- Niee... będziesz siedziała tam godzinę, plis.. daj mi tylko umyć zęby i zapidżamić się - zrobiłam oczy ze Shreka.
- Dla mnie to możesz się płaszczyć tak cały czas. - rzuciłam w nią poduszką, a potem poszłam to toalety. Uwinęłam się szybko i już po chwili leżałam pod pierzyną. Wzięłam notebooka i weszłam na facebooka. Popisałam z paroma, co to ciekawi nagle, jak mi się żyje. Napisałam mail'a do Oli, zamknęłam lapka i wrzasnęłam do Marty:
- Brudnych snów o Twoim Niallku, kozo. I nie zapomnij zgasić światła w kuchni - Po chwili doszła odpowiedź:
- Nie martw się ćwoku, ja już sobie poradzę. Karaluchy pod poduchy.
- A szczypawki do zabawki - wymruczałam przez sen...





***
I oto osiągnęliśmy to :D Proszę państwa, 5 rozdział...
Nie jest źle :D

4 komentarze:

  1. świetny kocham CIE ! ! ! ! ! !<3

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudooo ;o ; ******
    Czekam na więceeeeeeeej :3
    ♥♥♥♥♥♥♥♥♥♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Boski :D Szybko wstawiaj nastepny :)

    OdpowiedzUsuń